Jizerska 50 - Chwilami w kaskaderskim stylu.

Tyle zawodów na dystansie 50km już za mną a jednak każda 50-tka jest inna. Kończąc każdą z nich, czy też podchodząc do zawodów, czy to powtarzających się, dowiaduje się o sobie innych, nowych, rzeczy.

To miejsce startowe było mi już znane z zawodów, w których uczestniczyłem już w Styczniu tego roku a dokładnie chodzi o Bendrichov Night Light Maraton.

Dzień wcześniej przyjechałem na spokojnie by - to już w standardzie - "odhaczyć" swoją obecność. Oddałem również narty do smarowania, ponieważ sam jeszcze nie umiem tego robić.

Nie było tu strachu przed startem, ale zaopatrzyłem się w zestaw Enervit, który ma mnie wzmacniać przez 5 godzin na trasie. Pomyślałem, że to sprawdzę.

Lekki stres rozpoczął się gdy dowiedziałem się, że nie wjadę samochodem do Bedrichov, zatem trzeba było tak zorganizować już wszystko wieczorem, by do porannego autobusu, który dowodził zawodników do Bedrichov z Liberca wsiąść tylko najbardziej potrzebne rzeczy. 

Dojechać więc, zabrać tylko ze sobą worek, w którym miałem ubrania na trasę i, o ile będzie finish, przebranie na finish. Pewnym ograniczeniem była sama, już z góry ustalona, graniczna waga przepaku, która wynosiła 3 kg - trzeba było się dostosować.


Potrzebowałem, jak zawsze, tej 'chwili zaklimatyzowania się'. Byłem tutaj już o 7:30. Inaczej wyglądało to wszystko przed startem niż podczas Biegu Piastów. Cały czas biały samolot lata, prawdopodobnie sterowany elektronicznie. Był też helikopter jak podczas Półmaratonu Ślężańskiego, którego pamiętam, gdy pokonywałem połówkę w skarpetach (jaki tam był speed wtedy bez butów).

Znalazłem ustronne miejsce, by szybko się przebrać. Znalazłem również czas by wczuć się w klimat. Usłyszałem kilku, obok siebie, już w sektorze przedstartowym, rodaków i poszliśmy jako siódma fala w trasę.

Widząc podbieg wolałem na spokojnie, bez chaosu i przepychu, te pierwsze odcinki trasy, pokonywać. Ręce i nogi nie odmówiły. Powoli wchodziły na swój pułap. Nie spieszyłem się i nie było rozczarowania już jak podczas wspomnianego BNLM. Bardzo mi odpowiadało spokojne tempo współzawodnika, który biegł, na razie, przede mną, więc się na pierwszych kilometrach nie zamierzałem wyhylać. Za wcześnie. Organizm mówił - jeszcze nie teraz. Regulowałem ruchy, oddech. Pozwalałem by inni wyprzedzali mnie lewymi torami.

Na, w miarę, poziomym odcinku trasy, rozciągałem krok klasyczny  by wejść w swoje stadium z treningów - swobodę. 

Zaskoczeniem dla mnie był duży tłum zawodników po przebiegnięciu kilku kilometrów, przede mną, bardzo wolno przesuwający się. Okazało się, że na zjeździe poustawiane są pachołki, które rozdzielały część turystyczną od części biegu więc gardło zjazdu dla nas było wąskie - stąd tłum zawodniczy. Pamiętałem to miejsce. To tutaj wpadłem w poślizg i upadłem na bok i szybko wstawałem podczas BNLM a potem ten wymagający zjazd, zlodowaciały. Chyba tak miało być. Wejść w bieg właśnie przez te początkowe wolne kilometry. Zjazd niestety był zlodowaciały ale teraz kompletnie nie przeszkadzało mi to. Poszedłem jak w przepaść. Zsynchronizowałem się z lasem, byłem częścią tego. Słyszałem inne, ciężkie oddechy oraz zauważałem wydychane powietrze z ust w postaci dymków. 

Pierwszy raz, lekko podnosząc swój głos, kulturalnie, poinformowałem innych o podjęciu manewru wyprzedzania środkiem. Zauważyłem, że to są jakieś detale, informowanie, ale ważne dla innych z przodu by wszystko było bezpieczne. Inny zawodnik, pamiętam, jak coś niewyraźnie mówił, do mnie, z tyłu. Zrozumiałem, że chciał, bym zmienił tor aczkolwiek informowałem, będąc już na całkowicie prawej stronie, że ma do dyspozycji tyle wolnych, po lewej stronie, torów. Żaden inny zawodnik przed nim nie marudził. Wyprzedził mnie lewą stroną, coś jeszcze chyba mówił coś pod swoim nosem, ale ja nie zwracałem na to już uwagi.

Myślałem, że na zjazdach będe mógł szybko zjeżdżać, ale tu, na początkowym odcinku biegu, jeszcze było wielu (zawodnicy z dystansu 25km i z dystansu 50km). Podział trasy nastapi niebawem, jednakże jeszcze nie dobiegłem do tego miejsca.

Zjazdami określe odcinki gdzie trzeba było przeskakiwać 'pomiędzy torami", których oczywiście nie było! :) Były tylko dwa zlodowaciałe, szerokie odcinki, po których inni próbowali przedostawać się w dół. Pomiędzy zlodowaciałymi odcinkami, wiedziąc, że inni są skupieni na właśnie zjeździe w dół, łączyłem narty i długa pomiędzy zawodnikami w dół. Trochę to w kaskaderski sposób było wykonane, ale udało się i nikomu nic się nie stało. Informowałem ciągle o próbie wyprzedzania mając kije bardzo blisko siebie - wręcz przed sobą by w razie gdyby inny zawodnik użył ich, zabezpieczałem siebie. Były momenty kiedy nie musiałem robić nic. Widziano mnie.


Jeśli robisz coś i liczysz się z innymi, te chwile o wiele lepiej wyglądają. Nikt przecież nie myśli o kontuzjowaniu innych. To się nazywa kultura sportowa.

Odczytałem lekki niedosyt energetyczny i postanowiłem nie czekać, zatrzymać się na boku, zasilić się jednym enervitem, popić go i w międzyczasie, pytany o coś przez jedną Panią, odpowiedzieć - Please forgive meI don't understand.



Było to na pewnym rozwidleniu szlaków. Pochowawszy wszystko, 'wpiąłem' dłonie w opaski kijów i zwracając uwagę na to co się dzieje tuż za mną, wejść w tłum.

Dopiero teraz były widoczne oznaczenia - 200m woda. 

Nie omijałem tego punktu żywieniowego. Dodatkowo wypijałem enervita podawanego przez wolontariuszy. Kawałki bananów czy czekolady czy też innych dobroci jakimi były suszone śliwki, które mi smakowały, były nam dosłownie wrzucanie bezpośrednio do buzi. Przez minutę, dwie słyszałem tylko 'Enervit' lub 'Czaj'.
Czułem się dobrze.

Długie zjazdy w torze czasem zmuszały do lekkiego hamowania, na chwilę, by ostrzec tych z przodu przed manewrem wyprzedzania. W niektórych momentach bezpieczniej było zjeżdżać właśnie pomiędzy torami, bo w torze był tylko lód oraz tor był rozjeżdżony. Przy dużej prędkości koordynowałem prędkość ale chwilami narta wyskakiwała. Śnieg poza torem był lepszym podłożem niż zlodowaciała, w nim, warstwa.

Tak mijał metr za metrem, kilometr za kilometrem chociaż trzeba przyznać, że wszystko zaskakiwało momentami. Miałem przeczucie, że jest mi za gorąco na odcinku trasy, który był mocno odkryty i świeciło słońce. Zastanawiałem się czy nie ściągnąć czapki i założyć buff - decyzja szybka, wykonałem to w trakcie.

Byłem mocno zaskoczony, na tamten czas, własną kondycją oraz koordynacją nartami nawet na, jak się okazało, zjeździe, w którego wpadłem z pewną prędkością i trzeba było wyjść z oparów mając tylko do dyspozycji, dosłownie, krawędź śniegową pomiędzy wyjeżdżonym zjazdem, na którym znajdowali się oczywiście, już zawodnicy a małym rowem pomiędzy zjazdem a choinkami. 

Było to dla mnie z lekko ekstremalne ale zjechałem bezkolizyjnie obok zawodnika i wskoczyłem z powrotem w zjazd. 

Tuż zaraz, przede mną był inny zawodnik i nie wiem jak skoordynowałem ruchy, ale zamieściłem się pomiędzy zawodnikiem a bokiem, który z bardzo szeroko rozsuniętymi nartami zjeżdżał. Byłem pomiędzy nim a lewą, tym razem krawędzią (krawędź - długi, może 10 - metrowy zjazd wzdłuż usypanego, zepchnietego śniegu z toru na bok).

Ten "nasyp" skończył się i znalazłem się już na płaskim odcinku wychodząc, również szczęśliwie z ostrego zakrętu w lewo.

Przejechałem kilka metrów i szybko sięgnąłem do schowka po energetyka. Opłaciła się zamiana czapki na buff.

Na trasie były odcinki, które nie zostały przygotowane w profesjonalny sposób. Było to dosłowne przesuwanie się co krok po zlodowaciałej warstwie śniegu (warstwie mocno ubitej). Torów nie było. Jeśli występowały to były one uformowane przez nas, zawodników. Taki odcinek miał długość koło 2,3 kilometrów.

Nie wiem czemu ale gdy połowa dystansu była już za mną, a gdy pscychicznie jesteś przygotowany/przygotowana na dystans, uaktywniają się dodatkowe siły.  

Na trasie było wiele bardzo długich podbiegów, nie tak krótkich, jak podczas Biegu Piastów ( trasę Biegu Piastów znam z uwagi na trzykrotne jego ukończenie).  Podbiegi wymagały. Jeden przez drugiego staram się wyprzedzać. Czasem umożliwienie zawodnikowi wyprzedzenie mnie, skutkowało, że zawodnik za wiele energii "spalił" by być przede mną. W trakcie wyprzedzania mnie, ja magazynowałem energię, która zaraz potem ujrzała światło dziennie. Zawodnik nie miał już siły by mnie dogonić.

Duża kolejna grupa została w tyle.Wpadłem na pewną, jeszcze inną strategię, której zaczynałem używać, ale pozostawię ją da siebie. Strategia, która również okazała się bezpieczna z uwagi na fizyczną i psychiczną stronę. Właściwie to ona się sama "urodzina" podczas biegu.

I tak mijały kolejne podbiegi, zjazdy, które już kompletnie nie zaskakiwały mnie niczym oraz długie odcinki biegowe, podczas których trenowałem mocne odbicia, bezkrok. Żaden trening ci nie da takiego kopa jak uczestnictwo w wymagających zawodach, ponieważ na zawodach mniejszej klasy, nie spotkasz zawodników, którzy zmuszą Cię do podnoszenia swoich umiejętności sportowych wyżej.

Wtedy gdy inni siadają, uaktywniają się właśnie Ci zawodnicy, którzy mają siłę na więcej. Było ich wielu na dalszym etapie biegu i szczerze powiedziawszy starałem sie im dorównywać, choć nie zawsze to wychodziło. Gdy jeden mi ucieka, weryfkuje się i zastanawiam co zrobić by do niego pobiec - zaczyna się właśnie podnoszenie umysłu na wyższy poziom wysiłku i jeśli chcesz więcej niestety musisz to zrobić - o krok wiecej.

Takowe kroki nie są proste.

Jak się czułem gdy widzę tabliczkę z iloscią kilometrów, która jest mniejsza niż 5 do mety? Włącza się jeszcze dodatkowa walka do końca ze sobą. Jeden z zawodników ściąga narty z nóg i podchodzi zamiast wbiegiwać na nartach. Zapytuje czy jest to dozwolone, gdy inni tego nie robią. Takim pytaniem spycham tego zawodnika na swój margines. Wiem, że on to odczuł.

On już jest historią. Ostatnia prosta pozostaje do mety. Pozostaje ostatni ostry zjazd do mety, który jest bogaty w skręt w lewo i w prawo. Przed metą jeszcze staram się docisnąć......meta przekroczona.


Wooooow, to było cięższe niż Bieg Piastów a brakowało niecałej godziny by powtórzyć wynik zeszłoroczny z Jakuszyc. Mnie to jednak nie załamuje, bo wisienką na torcie są zawody zagraniczne, które już niebawem. Wiem, że tam trzeba będzie dać z siebie wszystko. 

Na pamiątke robie sobie jeszcze małe zdjęcie i szybko trzeba się przebierać, by wsiąść do autobusu, który dowiezie nas do Liberca.

Co czułem w autobusie - ogromną satysfakcje z siebie samego. Poza tym w autobusie wszyscy, odczuwałem, byli zadowoleni.

Fakt, zużyłem kilka żeli i batoników, ale były one potrzebne. Ręce ani nogi nie bolały.

Co mi głowa mówiła? Ona chcę więcej......


Kolejną, już "pięćdziesiatkę" mogę dopisać sobie do swojego doświadczenia na biegówkach, zagraniczną, ukończoną u naszych sąsiadów - Czechów. 










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polityka prywatności

Chyba jednak mocna głowa i nogi nie wiadomo skąd pomogły ukończyć UTM170.Relacja w toku.

Another Ultra dimension with high-altitude climbing ... Malofatranska Stóvka