Po
calym tygodniu analitycznym, szukalem rano
motywacji. Znalazlem dwie-jak ja sie bede czuł po 42 kilometrach a i
jak sie z chlopakami umowilem.... (no ja jak daje slowo.....). Na
podbiegach i zbiegach załapałem wiatr w skrzydła. Zawinąłbym sie o drzewo
ale doświadczenie.....
Gdy osoba mnie blokowała wyprzedziłem ją sprytem po glazach....po prostu wszedlem w trans nieświadomie. Żadn e
kamienie, głazz, korzenie nie były straszne. Organizm zaczynał sie rozgrzewać na 22
kilometrze a pozostalo 17 do mety. Troszeczke poszalałem sobie na
zbiegach i podbiegach przy totalnym wyczerpaniu całym tygodniem. Może
czasu nie wykreciłem, ale czas dla mnie tu był nieistotny. Inni zrobili taką reklamę, że aż się zawstydziłem. Myślałem, że na
Raduni poszaleje, bo znam te odcinki (długie i ostre do góry, gdzie na suchym podłożu się butami człowiek ześlizguje - uwielbiam takie). Okazało się, że nie mieliśmy doczynienia z odcinkami, na których kiedyś się trenowało. Troszeczke mnie to zasmuciło..
Finalizując, przynajmniej właczyła się wytrwałość i mozolne
utrzymywanie tempa mimo wszystko na długich prostych odcinkach (również te, z lekkim, długim nachyleniem)....ot taki sobie cross.