Hobbistyczne przełamanie na przykładzie Duathlonu Crossowego w Jelczu-Laskowicach




Tak mi się nie chciało a jest to przecież tak blisko. Mowa o Duathlon Crossowy w Jelczu-Laskowicach który to odbył się w niedzielne przedpołudnie na terenie I Stawu Jelczańskiego i leżącym obok stawu, lesie, w którym prowadziła trasa rowerowa o długości 24 kilometrów. Na wstępie trzeba obiec staw czterokrotnie, potem przejechać dwie petle rowerem po zróżnicowanym terenie leśnym a na deser obiec, jeszcze dwukrotnie, ten sam staw.


Jak ja to zrobie. Nie biegałem z miesiąc jak nie dłużej aczkolwiek rower mam, buty mam. Wystarczy wyjść z wyra, dojechać, zapisać się i..... jak ja tego nie lubie a serce się raduje a oczy powiększają się i tętno się uspokaja gdy się czuje tę atmosfere, słyszy muzyke, widzi i słyszy ludzi. Jak mam się rozgrzać jak nigdy tego nie robiłem. No dobra porozciągałem się coś tam.Skończyło się na króciutkich przebieżkach, kilku przysiadach i porozciąganiu nóg. Pierwsze okrążenie i połowe drugiego przeznaczyłem na rozgrzanie się, właściwe, bo dawno nie biegałem- kurde więcej niż rok nie licząc nartorolek od czasu do czasu.


Wszystko mi się przypominało na leśnej, krótkiej ścieżce. Korzenie wystające, uderzenia gałezi o ciało. Teraz go wyprzedzić czy poczekać? Najbardziej polubiłem zbieg na plaże jedną i drugą. Były bardzo krótkie ale.....były. 

Podbiegi też bardzo krótkie. Prawie ich nie było ale powiedzmy małe punkty na trasie są.

Zastanawiałem się jak mam się rozgrzać. Na trzecim okrążeniu dopiero zaczynałem czuć coś, że się poce a z doświadczenia, bedąc na czwartym kółeczku, trzeba gasić się troche, bo trzeba usiąść na rower.


W strefie zmian nie ma za bardzo co zmieniać. Założone jedynie rękawice by lepiej trzymać kierownice ale o tym za chwile.

Odwiedziłem stacje paliw z rana by dopompować koła.

Nogi za bardzo nie chciały pedałować. Dopiero w 1/3 okrążenia passa przełamała się na odcinku mocno wyboistym a patrząc na ścieżke, nic groźnego na niej nie ma. Kombinowałem z przełożeniami przeżutek lecz finalnie pozostała pewne jedno z nich.


W końcu nogi puściły. Silniejsze i pewniejsze naciskanie na pedały i ułożenie siebie na kierownicy, nie szosowej, troche nie było wygodne, ale się sprawdzała ta pozycja.  Widząc zawodnika przed sobą, psychicznie uczepiłem się troche tej odległości. Kroś krzyczał-lewa- i to przed zakrętem? Jak? Wyprzedził mnie za zakrętem. Potem go wziąłem.

Pozostałem przy tej pozycji. Sprzyjała mi. Czułem, że tak zostanie do końca. Kusiło mnie szybsze przełożenie ale po chwili próby wróciłem do sprawdzonego jednak wcześniejszego przełożenia. 


Po połowie okrążenia pozostałem już w ułożeniu takim jakim jestem. Na prostej, która prowadziła do nawrotki przycisnąłem jeszcze, bo prosta, bo lekki piach. Spodobał mi się ten odcinek. Zakręt i znów ciśnienie. 

Znowu Ty-usłyszałem. Powoli, skutecznie pojechałem do przodu. 

Gdy się rozgrzałem, powiedzmy, trzeba było się gasić, bo niebawem strefa zmian czyli rower pozostaje na wieszaku i jeszcze dwa okrążenia dookoła stawu. 

Już są pierwsi na mecie a ja dopiero wchodze w pierwsze okrążenie, cholera. No nic, do końca cierpliwie. 

Kończąc pierwsze okrążenie mówiłem do siebie, dasz rade, spokojnie, przez plaże, lasek, drugą plaże i meta. Znów delikatnie pojawiał się pot na czole. Inni już gasili się. Utrzymywałem krok do końca, choć miałem lekko ochote na........ dobra na więcej. 


Przekroczywszy mete poczułem coś czego bardzo dawno nie czułem a prawie nic się nie zmęczyłem.Medal na szyi robi swoje. Dla mnie jednak znaczy, oj znaczy. To jest coś w rodzaju pogłaskania całego siebie za wszystkie niedogodności na trasie, przez które się przechodziło. Teraz ich już nie ma. Są za mną. Chyba przychodzi mi to jakoś, może nie za lekko ale nie za trudno. Może to przeznaczenie nad czym zastanawiam się dłuższy czas, bo jedyne co trzeba zroboć to wstać z wyra i ruszyć cztery litery a atmosfera już robi swoje. 


Przebrałem się szybko i dołączyłem do tłumu na plaży gdzie będą wręczane medale. Fajnie to wszystko wyglądało. Przywitania ze znajomymi. Bardzo za tym teskniłem. Odkopałem troche siebie. 


Na ukończenie tych zawodów był przewidziany trzy godzinny czas. Nie wiem w jakim czasie przekroczyłem mete, ale jest to już nie wiem który medal ukończenia u mnie. 

Kiedyś medale z równie małych odcinków biegowych, potem ultra, a teraz medal za duathlon crossowy ukończony w Jelczu-Laskowicach. 






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polityka prywatności

Chyba jednak mocna głowa i nogi nie wiadomo skąd pomogły ukończyć UTM170.Relacja w toku.

Czy to już moja granica, zdecydowanie nie, ale na ten czas może lepiej jej nie znać.Ultra Trail du Mont Blanc to już losowanie..