Ślęża czterokrotnie - upadki i inne sytuacje...Zawsze wytrwaj...


Ten trening nie należał do lekkich treningów. Miałem względem siebie pewne plany. Zrobić coś ponad normę. Szczerze powiedziawszy udało się to osiągnąć może nie w takiej postaci jakiej chciałem ale i tak podniosłem się, tym razem, ponad swoją normę w znaczeniu mentalnym - sam. Powyższe zdjecie zostało zrobione z video podczas zbiegiwania czwarty raz, bo wcześniej nie było czasu na to.

Wstępny plan opiewał o zdobycie Ślęży pięciokrotnie. Bardzo trudny tydzień, bardzo pracowity, odbijał się co chwilę podczas trenowania. Momentami, podczas zbiegu, już mi znanym, czerwonym, kamienistym szlakiem, należało się wznieść na wyższy poziom, którego jeszcze nie znałem u siebie a przyczynili się do tego turysci. Duży plus dla nich za te lekcję. Bardzo często informowanie ludzi, przede mną, o zamiarach wyprzedzania to raz jedną stroną to drugą, to środkiem, zmuszało do wyregulowania wielu poziomów (oddychanie, mowa, szybka analiza przeszkód).

Te małe kamienie się przesuwają pod nogami. Duże na szczęście nie. Podniosły się zatem moje możliwości motoryczne, asekuracyjne (bez kijów) i tlenowe (oddech) przy zachowaniu, cały czas tego samego tempa biegowego.

Hamowanie przed turystami doprowadziłoby do stu procentowej  stłuczki z kompletnie niczemu niewinnymi, turystami więc trzeba było wybrać o wiele trudniejsze zło, by nie zagrażać innym. Częste, szybkie wskoki na wysokie, porośnięte mchem kamienie boczne i lądowanie spontaniczne na szlaku, było bezpieczniejsze.

Jeszcze nigdy nie zbiegiwałem z Wierzycy na "tylko lekkim hamulcu". Nie było czasu na hamowanie. Zawsze do tej pory był "zaciągnięty o wiele mocniej hamulec".

Powrotny podbieg pod Wierzycę, doprowadzał organizm do "stanu alarmowego", bo nie wiem jakie obroty musiała mieć "wewnętrzna maszyna" skoro z buff na głowie non stop skraplał się pot.

Wbiegawszy, na przemian z szybkim truchtem, ostatni czwarty raz, upadłem dwukrotnie, ponieważ za mocne tempo sobie narzuciłem od początku , ale się podniosłem. Walka do końca. Pojawiły się łzy, ale wiedziałem, że polana niedaleko. W sumie gdziekolwiek by była, trzeba dotrwać...

Trening zakończyłem miłą rozmową z napotkanymi ludźmi na szlaku już przy zgaszonym ognisku na polanie ślężańskiej.

Tym miłym gestem skończyłem, w tamtym czasie, swoją "czwóreczkę" a na dole spokojna noc w samochodzie skończyła się, co chwilę, słyszalnymi rozmowami gdy inni z rana przebiegiwali już o 7:30.

Na drugi dzień nogi czułem, ale inaczej trening to nie trening. Z tego co wiem, po tylu już razam na tej górze, wyszło koło 35 kilometrów w szybkim tempie.

Do następnego.

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polityka prywatności

Chyba jednak mocna głowa i nogi nie wiadomo skąd pomogły ukończyć UTM170.Relacja w toku.

Czy to już moja granica, zdecydowanie nie, ale na ten czas może lepiej jej nie znać.Ultra Trail du Mont Blanc to już losowanie..