Lodowy "Sztorm" czyli Festiwal Biegów Zimowych "Zamieć". Zabawy dorosłych gdy mechaniczne zabawki już nie bawią

W tym roku, w pierwszym moim starcie treningowym postawiłem na partnerstwo. Zaproponowałem znajomemu start w "Zamieci" choć długo się zastanawiałem nad odpowiedzialnością z jaką to się liczy, ale postanowiłem zaufać nie zwracając uwagi na wynik. Zaproponowałem również to co najcenniejsze, czyli wiarę w siły.

Okazuje się, że tuż przed startem, kilka dni wcześniej, zimowe warunki atmosferyczne doprowadzają do sytuacji, że bieg będzie, może trochę cięższy niż rok temu. Dzieje się tak z uwagi na bardzo dużą ilość śniegu na trasie, którego z dnia na dzień przybywa.

Radość przed zawodami była wielka że strony chłopaków. Godziny startów zbliżały się. Jeden z Nas, Mariusz(704), startuje w biegu “Zawierucha”, natomiast My, 67 i Tomasz(131), w “Zamieci”. Trzeba iść spać. Poganiam chłopaków do snu. Poranek wstaje i podczas śniadania odpowiedzialność zaczyna miażdżyć umysł, ale pojawia się dziwny spokój przed zimowym górskim sztormem. Buduje się we mnie duże opanowanie, którego bardzo dawno nie czułem. Ma ono potężną siłę, bo nic nie jest w stanie mnie wyprowadzić ze spokoju, zwyczajnie wchłania mnie ten stan. Staram się wymyślać plan wsparcia kiedy partnerzy będą tego potrzebować.

Przypominałem o wszystkich niezbędnych elementach regulaminu by niczego nie brakowało, ale również i sami przygotowywaliśmy się na sytuacje awaryjne, które może się pojawią. Jednym słowem to nie był strach, ale współodpowiedzialność, ufaliśmy sobie.
Start Zawierucha
...start Zawierucha...

...704 już na trasie,po kilku metrach....

Gdy te wszystkie gadżety biegowe już mamy, stajemy na różnych startach zimowego festiwalu biegowego pod szyldem “Zamieć”. Jeden z nich to ultramaraton, bieg górski, w którym możesz pędzić jak gepard, “lecieć” z prędkością spadającego kamienia w otchłań, ale czy tym sposobem chcesz dobiec do mety, która nie ma liczby kilometrów?

Oczywiście możesz również iść, ale czy Twoje sumienie pozwoli na spacer gdy widzisz innych, którzy biegną z górki? Tutaj nic nie zrobisz, bo tu dyktatorem jest czas. Tobie, jeśli braknie sił, czas daje chwilę by siły odnaleźć w sposób tylko Tobie wiadomy..

Tak jak organizator zapewniał. Na tych zawodach nikt nie usuwał śniegu, powalonych choinek. Sami, nogami, rękami  “odgarniamy” śnieg podczas pierwszego okrążenia. Łopaty były zbyteczne, bo każdy z nas miał ze sobą saperki czyli ręce.

...początek pierwszej pętli...

Pierwsze okrążenie, choć może i nie byłem w pierwszej dziesiątce (bo też po co) to jest to po części ciągłe przedzieranie się. Jak tu biec, jak stopę stawiać kiedy z każdym krokiem stopa “zjeżdża” do środka - asekuracja kijami w celu stabilizacji postawy czasem pomaga a czasem zwyczajnie kije topią się w śniegu całkowicie. To jest jak wpadanie w zaspy świadome i wydostawanie się z nich.Dwa bardzo strome podejścia ze śnieżnymi, bardzo prawie pionowymi schodami, które występowały na podejściu pod Skrzyczne mam za sobą.

...przedzieranie się,nawet na prostej....

Po kilku kilometrach nogi kompletnie nie chcą biec, stawiają opór. Ślisko, ślisko,ślisko... Trzeba przełamać barierę i wierzę, że za chwile wszystko się odblokuje. Ciężko “wejść” w “Zamieć”.Czasem ten śnieg przypomina konsystencję mąki, bo wpaść łatwo, ciężej się wydostać. Mamy, jak rok temu, dwa strome podejścia obok trasy narciarskiej, ale nie są one problematyczne, jak na razie. Okazują się łagodne, natomiast problemem staje się silny wiatr który ze wszystkich sił stara się mnie strącić ze stoku,jak uparta koparka spychajaca gruz. I tak za każdym razem w tym miejscu.

Po wykaraskaniu się z tego wiatru, który nie dość, że mroźny to jeszcze usilnie rzuca śniegiem w twarz, teraz tylko wbiec na “Skrzyczne”, ale wcześniej jeszcze mały odcinek po grani. Po obu stronach wszystko w śniegu, zmarznięte, otulone tym zmarzniętym śniegiem.
...grań,przed szczytem....

Na szczycie trzeba chwileczkę poczekać dopóki nie dostaniesz sygnału - możesz wracać na dół - i wydawałoby się, że będzie lekko - bo z górki.

Momentami szlak jest potężnie zasypany. Zmarznięte, zlodowaciałe, wypukłe elementy szlaku aż się proszą by po nich przeskakiwać w rakach, bo wskakiwanie w dołki tylko obciąża nogi - trzeba potem z nich wybiegiwać. Czasem to nie pomaga i trzeba mocnym skipem “A”  zbiegiwać lub zjeżdżać - butów i kolan chwilami nie widać, śniegu pełno i głęboko jest.Ile to razy wpadłem bezpośrednio całą twarzą w śnieg. Otrząśnięcie się, uchwycenie kijków, kolejny raz podnoszenie się z upadku….
...zbieg!! brakuje jabłuszek zjazdowych ( żart) ...

Upadasz kilka razy, wstajesz i biegniesz. Jeszcze czeka Cię bardzo ostre zejście, które pamiętam z zeszłego roku. Jest !….to nie zejście! To można nazwać rowem śniegowym, który może ma koło 120cm głębokości a jaki szerokiiii - tylko na 40cm na wysokości metra….

...rów biegowy...

To już prawie wszystko z cięższych odcinków trasy. Pozostają jeszcze 4 kilometry do zmiany. Już w miarę prosty odcinek gdzie strasznie ciężko się biegnie na pierwszym okrążeniu, ale trzeba było to pokonać. Po pierwszym okrążeniu, partner w końcu doczekał się zmiany. Nie zdążyłem zmotywować, nie zdążyłem opisać warunków - Tomasz już na trasie.

Teraz wiem, co założyć, czego się napić. Po długim wyczekiwaniu widzę, że partner “poznał” pętlę. Nie ma co czekać. Już elektronika zarejestrowała moje wyruszenie. Kolejny raz zmierzam się z pętlą, ale tym razem te podbiegi są zdecydowanie lżejsze. Staram się zapamiętać kawałki trasy, które uwiecznię podczas następnego wejścia w pętle, ponieważ są one nietypowe, wyżeźbione przez Nas. To okrążenie jakoś bardzo szybko mija i już jestem świadom ile mnie czeka. Jestem pewien swojej siły i coraz swobodniej poruszam się po terenie. Z każdym ciężkim elementem trasy jest prościej niż ciężej. Jest jeszcze dużo czasu więc można wiele.

Po moim powrocie do amfiteatru partner jest już gotów. Widać że dziecina jest lekko wypoczęta, ale się nie poddaje. Mariusz dopytuje o wszystko i rozmawiamy o trasie. Wiem, że teraz będzie długie wyczekiwane. Nie mam ochoty na marudzenie na temat trasy, bo mamy ją taką jaka jest. Siedzę w skupieniu. Wypoczywam, choć chętnie pokonałbym kolejne okrążenie. Dałem jednak słowo więc należy uszanować wolę drugiej osoby. W międzyczasie każdy suszy co trzeba. Wiem gdzie jest lekko gdzie ciężko w terenie, ale wiara w człowieka czyni cuda. Już mną szarpie, nogi już za długo czekają.
...czekanie=wspieranie= się motywowanie -zdjęcie dzięki uprzejmości Mariusza....

Staram się uspokoić organizm i po pewnym czasie widzę Tomasza - wyczerpany fizycznie i psychiczne. Wiem, jak on się czuje, ale wiem, że jeśli chce więcej, te intensywne fale muszą przez niego przejść. Dla niego to istny chrzest. Motywuje go jak mogę słownie, poklepuje po plecach, i tym samym wychodzę zdobywać kolejne okrążenie. Nie odpuszczę, nie umiem. Poczułem już ten stan na starcie i wiem z doświadczenia że ta kosmiczna siła, która daje moc ducha opuści mnie dopiero gdy będę widział na zegarze, że już naprawdę nie dam rady podejść do kolejnego okrążenia. Wzmacniam się mentalnie i psychicznie,eliminując wszystkie myśli negatywne, ale jak to pozostawiam dla siebie. Nigdy się nie zatrzymuje na żadnym podejściu. Z drugiej strony staram się motywować partnera mentalnie, który odpoczywa na dole. W międzyczasie “zgarniam” do pamięci kamery trudność trasy, wszystko to co zapamiętania jest warte.

...słabo widoczne miasteczko i my, "zamiatacze"....


Podziwiam w międzyczasie teren. Uczta dla oczu a dla ducha spokój natury. Obudzić Cię zawsze może ten silny, mroźny wiatr. Na grani w odległości kilku metrów nie widać nic. Biel, wszystko martwe, przykryte zlodowaciałym śniegiem. Podejście pod Skrzyczne jest ciężkie, bo tutaj szybko wiatr zakrywa ślady stóp. Naciskasz butem na zlodowaciały śnieg i wpadasz nogą  w niego jak wbijany palec w jajko. Każdy kolejny krok to wykrzesanie 200% swoich sił, a pamiętaj, że utrudnia ci to jeszcze słaba widoczność pomimo dobrego oświetlenia czołowego i wiatr, wiatr. Takim sposobem, nie myśląc o trudach, widać piękno gór, widać siłę gór, które już nie raz nauczyły mnie pokory. Trzeba nauczyć się wychodzić z takich opałów, nie dać się, wstawać, zacisnąć  zęby, a dasz sobie radę w każdych warunkach górskich. Kiedy zbiegam, zjeżdżam na butach jak na sankach. Poza tym nie ma już urywkami trasy, zwyczajnego zejścia. Są tylko wyślizgane dwa pasy.

...wyprodukowana trasa, do dalszego "zamiatania"....

...cóż, do przodu. Innej drogi nie ma....

Zaczynamy się gubić, bo trasy nie widać. Jak w jakiejś nadprzestrzeni. Tylko biel, wiatr z każdej strony i z przodu lub tyłu słabo widoczne punkty-czołówki. Intuicja prowadzi mnie na wprost. Wierzę słabym, zasypanym już mocno śladom, które jeszcze widać. Ile to razy człowiek tu upadł, ale wstał.

Pozostaje jeszcze jedno a może dwa okrążenia… myślę. Apetyt rośnie ze smakiem.

Wielkie zdziwienie pozytywne mnie ogarnia na dole. Tomasz gotów na zmianę, choć już byłem gotów na pozostawianie następnych górskich metrów za sobą. Nie zamierzam przeciwstawiać się. ’Dasz sobie radę, ale proszę zrób to z głową’ - proszę. W międzyczasie mentalnie staram się w skupieniu wzmacniać partnera. Bóg jednak wie, że wysyłam dobre treści. Wzmacniam siebie i jego, modlitwą. Odpowiednie wsparcie zostanie mu przekazane. Powoli zamykają mi się oczy. Głowa oczekuje snu, jednak czuję, że partner niebawem wejdzie do szatni i trzeba będzie, jak zawsze, walczyć do końca. Nie mogę się doczekać. Nogi kolejny raz trzeba “spuścić z łańcuchów”. To okrążenie będzie dla mnie testem, jak bardzo potrafię sobie poradzić w terenie. Mam mało picia i jedzenia ale wystarczy na tę pętlę. Z pełną świadomością to robię i jestem pewien swoich sił. Posilam się suchą bułką, którą zagryzam śniegiem. Tak ratuje częściowo płyny, choć posiadam jeszcze zapas w plecaku, ale delikatnie już mam dość izotoników i nie chce się zatrzymywać na podejściu. Przeznaczam to na zasilenie organizmu gdy będę parę kilometrów przed metą.

...tuż przed amfiteatrem...

...gdzieś w terenie kolejnego okrążenia...

Słyszę wypowiedź na samej górze: ’Noc żywych trupów’. Nie komentuje tego, ale bardziej pomyślałbym w kierunku:’śniegowy, mroźny sprawdzian’. Ostatnie okrążenie można porównać do powrotu na początek imprezy, ponieważ w nocy silny wiatr zasypał wszelakie ślady. Jest powtórka czyli dużo śniegu a na zbiegach sytuacja się powtarza, zaspy. Jest jasno a wręcz powoli słoneczko wychodzi. Zaczyna mi się spieszyć, bo może jeszcze będzie apetyt na kolejne okrążenie. Będąc już na dole, nie odczuwam zmęczenia, ale czas, który pozostał do zegarowych 24 godzin jest już za krótki by podejmować kolejne okrążenie. Z uwagi na celowe przeznaczenie tego biegu jako trening oraz dobrą zabawę grupową, którą Tomasz na pewno odczuł, trzeba uspokoić i ponownie “uwiązać” psychicznie nogi.

Świetna zabawa biegowa, odkurzone poczucie pokory do gór,zjednoczenie się z nimi, poczucie braku granic, to wszystko znajdziesz na ultramaratonie, który wymaga. Czasem trzeba zwolnić i pozwolić organizmowi  poczuć wszystkie zewnętrzne bodźce, wtedy nie będzie trzeba psychicznie zmuszać się do kosmicznego, czasem swojego, nad stan, wysiłku.

...już po...

Czy daliśmy z siebie maximum? Nie wiem, ale czuje, że dobrze wszedłem w ten nowy rok, nie tylko od strony fizycznej.

Czemu to robimy skoro czasem jest to nadwymiar normalności? Robimy to nie dla medali, nie dla czasu, ale czasem z potrzeby serca. A może robimy to z innych powodów. Zapewne jest ich wiele.

Tomasz miał swój powód, tak jak ja. Zrobić to dla siebie i nie pokazywać innym, że można, ale że można rozwijać się dystansowo. Ale czy po to by sobie coś udowadniać?-zdecydowanie nie.

Każdy sport hartuje naszego ducha. Uczy dyscypliny do siebie, uczy być lepszym człowiekiem. Uczy także nie tracić wiary a dane słowo innej osobie jest bezcenne. Co więc gdy zawiedziesz człowieka, znajomych, którzy mają wiarę, ale mają w Tobie filar stabilizacji. Więc co gdy jesteś oparciem dla partnerów gdy się nimi przejmujesz, co gdy dajesz  im wiarę i nadzieję, że spełnią swoje biegowe marzenie i pomagasz przejść? Tak, wtedy “blaszki” na mecie są nic nie warte a Twoim medalem jest zwykłe słowo - dziękuje - które usłyszysz.


...przyjacielskie kreowanie ceremonii...

Co poczujesz gdy Ty, naście miesięcy temu, czułeś to co teraz oni czują. Nie ważne ile razy czułeś niemoc na trasie, ile razy czasem mówiło się, to już koniec, to nie dla mnie. Dobrze rozłożone i wytrenowane siły pozwalają pokonać niejeden, nie tylko biegowy, ultramaraton w życiu. Rób zawsze okrokwiecej w życiu choćby miał on wymagać czasem od Ciebie kilkakrotnego podejścia do siebie - własnego przeciwnika. Lepsze małe kroczki niż duży skok. Czy więc start w teamie podczas “‘Zamieci” czegoś uczy? Tak, ale pozostawię to dla siebie, bo każdy wyciąga z tego coś co jest dla niego ważne. Mariuszowi udało się również "pozamiatać" po swojemu swoje słabości. A to co "Mariuszowe" 704 przeżyło podczas "Zawieruchy" :

Mati moja relacja: "Śnieg, Wiatr i Ty"
Zamieć to miał być support 2 szalonych przyjaciół, ale jak to w życiu - zawsze za mało.
Spontanicznie zapisany na Zawieruchę walczyłem z trudami trasy.

Start spalony, buty źle dobrane i pozdrowienie "ostatni b. pierwszymi" - życie.
Początek banalny, potem trochę szaleństwa na zbiegach z przełęczy Karkoszczonka.
Kotarz już z wiatrem, śnieg i wiatr na Salmopol pokonany bez czucia w stopach. Tam zwiątpienie 
i decyzja by dalej walczyć (dzięki Julia). Kolce trailowe to fatalny wybór na taką trasę.
Pomagamy sobie, walczymy. Na Malinowskiej Skale spotykam krawędź, zagubiony z 2 innych 
szukamy drogi. Znajdujemy szlak i dalej razem (b. super Ania/Artur). Niezła zawierucha ale wspominam Karkonosze -
wiało mocniej, więc tylko iść, bo o biegu nie ma mowy.
Dalej biegiem na Skrzyczne, już muszę coś ciepłego mieć w ustach.
Kolejna przerwa, a potem walka w dół. Chciałem pokazać moc na zbiegach, wyszło inaczej.
Walka z sobą i stabilizacją. Zamiatacze mijali mnie z taką łatwością, smutno było, cóż góry uczą pokory.
Końcówka stroma i wreszcie meta po 7h37. Tam znajomi, radość i "do roboty".
Wsparcie dla przyjaciół i kilku osób, które dopiero co poznałem.
Nie zastanawiałem się, tak wyszło.
Przygoda i pokonywanie trudności zbliża.
Weekend niesamowity a ja zarażony już nową chorobą - Ultra w górach (dzięki Gosiunia).
Ahoj przygodo i zamiatamy za rok! 


...... a jak było rok temu?....

Zamieć 2018- ultra przygoda w okowach zimy

Poniżej oczywiście relacje video oraz audio. Tu zawsze okrokwięcej jeśli chodzi o wydarzenia: 

 facebook/okrokwiecej.pl


...oby mój głos się tylko i wyłącznie dobrze kojarzył.....


...video...




....audio...
















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polityka prywatności

Chyba jednak mocna głowa i nogi nie wiadomo skąd pomogły ukończyć UTM170.Relacja w toku.

Czy to już moja granica, zdecydowanie nie, ale na ten czas może lepiej jej nie znać.Ultra Trail du Mont Blanc to już losowanie..