Nieprzewidziany sezon na biegówkach -110km w 2 tygodnie, złamane 5h oraz dwoje debiutantów.....
Urealnianie marzeń sportowych nie przychodzi łatwo. Dlaczego? Wiąże się to z rozmową z własnym wnętrzem. Często podczas tej rozmowy odbijamy się od własnego wnętrza kilkakrotnie (tylekroć ile razy do niego podchodzimy) i nie jesteśmy w stanie zatrzymać się oraz stawić mu czoła. Aż do pewnego momentu, ale to już inny temat.
Przejdźmy zatem do rzeczy. Kolejny raz, w swojej prywatnej, amatorskiej karierze biegowej, uwierzyłem w możliwości biegowe kolegi, tym razem Mariusza Mroza. Zaproponowałem by zmierzył się on z własnym sobą, ale tym razem, na biegówkach w Biegu Piastów na dystansie 50km stylem klasycznym. Nie bez powodu zaproponowałem to wyzwanie. Gdy widziałem biegnącego Mariusza na biegówkach podczas wyjazdu weekendowego, byłem przekonany, że mogę mu zaproponować start.
...podglądowy profil biegu...
Cóż, Mariusz podejmuje się wyzwania sportowego. Wierzę w niego i jego potencjał choć on sam w to
nie wierzy. Mariusz cały czas podkreśla - by tylko dobiec do mety - ale wiem, że on będzie walczył na
trasie - widzę tę machinę "fightera" pod skorupką.
nie wierzy. Mariusz cały czas podkreśla - by tylko dobiec do mety - ale wiem, że on będzie walczył na
trasie - widzę tę machinę "fightera" pod skorupką.
"Sto pytań do" - tak mogę nazwać nasze rozmowy przed wspólnym startem. Mateusz jaką strategię obrać? W co się ubierasz? Kiedy wyprzedzać? Chwilami, przyznam, było już ciężko odpowiadać, ale starałem się własne, amatorskie doświadczenie, przekazać jak potrafię najlepiej.
...z Mariuszem przed startem...
...przed...
Przed startem, w znanym i sprawdzonym punkcie wypożyczania biegówek, na "jakuszyckiej polanie",
spotykam również znajomego Marcina Jarosławskiego. Troszeczkę zaskakuje mnie Marcina obecność,
ale to tylko świadczy o jego chęciach wejścia w wyższy pułap co do biegania. Miejsce startu, tym razem z uwagi na remont "polany", wydaje się bardziej kameralne. Organizator bardzo sprytnie wykorzystał zaspy śnieżne by uformować z nich trybunę - by kibice, rodzina, przyjaciele, z góry mogli obserwować start.
spotykam również znajomego Marcina Jarosławskiego. Troszeczkę zaskakuje mnie Marcina obecność,
ale to tylko świadczy o jego chęciach wejścia w wyższy pułap co do biegania. Miejsce startu, tym razem z uwagi na remont "polany", wydaje się bardziej kameralne. Organizator bardzo sprytnie wykorzystał zaspy śnieżne by uformować z nich trybunę - by kibice, rodzina, przyjaciele, z góry mogli obserwować start.
...rozgrzewka...
Widzę, że jeszcze niektórzy się rozgrzewają a inni ze spokojem czekają na “czas zero”, o którym za chwilę. Jeszcze jesteśmy z Mariuszem uchwyceni przez "francuski wywiad". Jeszcze podjeżdżam na nartach do Marcina, by uchwycić jego osobę w kadr i ostatni raz podnieść na duchu.
...znajomy Marcin jeszcze się rozgrzewa...
...tuż przed startem...
...i następuje ten "czas zero", czas startu.....
...pobiegli...
Cisza w środku, skupienie oraz pierwsze ruchy nart już na trasie. Mariusz wybiegł do przodu jak ptak, którego skrzydła dopiero się zagoiły - żądny przestrzeni i wysokich szybkich lotów. Zostałem w tyle, lecz doświadczenia słucham swego. Powoli wyprzedzam Mariusza na pierwszym odcinku 10 kilometrowym utrzymując tempo w torze, będąc między innymi zawodnikami. Widzę, że Mariusz pierwszy raz leży. Zwalniam delikatnie, ale utwierdza mnie on w przekonaniu, że nic się nie stało. Nie mogę już mocniej zwolnić w tym momencie, wyskoczyć z toru, bo będzie kraksa. Obok toru również biegną.
Poczekam na Mariusza na pierwszym punkcie żywieniowym. Jeszcze nie udaje mi się dobrze wejść w bieg. Może ze względu na jeszcze niedziałające dobrze, smarowanie nart. Niebo a ziemia - tak można porównać dobrze przygotowany teraz sprzęt z przygotowanym sprzętem podczas “UltraBieli” - lekcja życia została porządnie odrobiona.
Posiliłem się na punkcie i czekam na kolegę. Bardzo długo wyczekuje, więc objadam się tymi cudownym waflami z czekoladą. Spotkanie z kolegą trwa bardzo krótko.
...Mariusz po delikatnej mojej prawej od czapki(czerwona rozpięta kurtka) a ja objadam się...
Obawiałem się, że jest źle aczkolwiek Mariusz uświadamia mnie o swoim dobrym stanie. Jego pewne słowa przekonują mnie, że poradzi sobie. Ze spokojem wskakując w tor. Coś od tego momentu, po krótkiej modlitwie, wchłania się we mnie. Zaczyna się dosłowna ‘wariacja’. Jakbym dostał coś na czas biegu. Na prostej, moje ruchy są odpowiednio zsynchronizowane, co już dawno znając siebie, powinno zmęczyć. Co chwilę wyprzedzam zawodnika. Raz upadam, ale wstaje i po momencie rozpędu, pozostaje on w tyle.
Synchronizacja oddechu, ruchów, odbijania się, doprowadza, że czuję się jakbym widział przed sobą trasę gry, w której są 3 tory i powoli trzeba wyprzedzać zawodników. I tak też się dzieje. W oddali, jeden to drugi ustępuje toru. Zbliżając się do innych biegaczy z kolei, zmieniam tor i bez zwalniania, biegnę. Na podbiegach jakby siła motoryczna jest słabsza, ale to tylko delikatne osłabienie. Po doładowaniu akumulatorów w trakcie (jedzenie i picie podczas biegu), oraz mijając punkt z izotonikiem, dostaje dodatkowych koni - jak zakupy w grze.
Mając przed sobą strasznie długie podejście, wychodzę z toru na bok i wskakuje dosłownie na wznie-
sienie. Nic nie boli. Przez moment wbiegam na górę w tempie innych a za chwilę znów tempo jest
jakby dla mnie za wolne więc kolejni zawodnicy zostają w tyle.
sienie. Nic nie boli. Przez moment wbiegam na górę w tempie innych a za chwilę znów tempo jest
jakby dla mnie za wolne więc kolejni zawodnicy zostają w tyle.
...jeden z podbiegów - podgląd...
Przez chwilę daje się złapać w “kleszcze”, ponieważ nie mam jak wyprzedzić zawodniczki z przodu.
Jestem blokowany przez zawodnika po mojej prawej stronie. Zastanawiałem się czy nie zaryzykować
manewru wyprzedzania po lewej stronie, ale w tym przypadku to pachnie albo otuleniem się z choinką,
albo bocznym zderzeniem z zawodniczką - zbyt mało miejsca do wykonania manewru.
Jestem blokowany przez zawodnika po mojej prawej stronie. Zastanawiałem się czy nie zaryzykować
manewru wyprzedzania po lewej stronie, ale w tym przypadku to pachnie albo otuleniem się z choinką,
albo bocznym zderzeniem z zawodniczką - zbyt mało miejsca do wykonania manewru.
Czasem cofnięcie się do tyłu rozjaśnia nam sytuację - już jestem przed nimi. Kilometry mijają dosyć
szybko lub mam takie wrażenie. Wbiegiwanie na górę a innymi słowy sposób na podbiegi okazuje się
dobrym rozwiązaniem na nie, natomiast zjazdy zawsze (no może w 80%) pokonuję bez hamulca.
szybko lub mam takie wrażenie. Wbiegiwanie na górę a innymi słowy sposób na podbiegi okazuje się
dobrym rozwiązaniem na nie, natomiast zjazdy zawsze (no może w 80%) pokonuję bez hamulca.
Jedynie przed zakrętem, który kończy zjazd, trzeba lekko przyhamować, bo nie wiadomo z jak ostrym zakrętem mam do czynienia. Przydałoby się małe oznakowanie jak na torze samochodowym - stopień zakrętu.
Przyznam, na jednym zakręcie wyrzuciło mnie prawie w choinki, bo prędkość miałem zbyt dużą a także były muldy zlodowaciałego śniegu - poleciałem jak kamień po lodzie. Szkoda było tej energii gdyż biegacze, których wyprzedziłem, minęli mnie. Na szczęście nie na długo.
...podbiegi nie stanowią problemu...
Mięśnie rozgrzały się do swojego standardowego poziomu. Każdy podbieg pokonywałem jednym sposobem, który okazał się skuteczny. Dodatkowo mocniejsze niż dotychczas i pewniejsze odbicia kijami po 30km, odciążały nogi. Wypracowałem sobie strategię na posilanie się (krótki czas w punktach żywieniowych) oraz sposób na podbiegi, o których już wspomniałem.
Na trasie rozpoznałem już znajome miejsce. Poczułem jeszcze większy przypływ energii będąc na 36km. Wiedziałem, że pozostały jeszcze dwa mocne podbiegi. Jeden pod kopalnie, drugi tuż przed metą. Okazało się jednak, że trasa została wyznaczona inaczej niż pamiętałem i zamiast długiego podbiegu był odcinek w większości płaski.
Kolejne kilometry zostają w tyle. Jestem na ostatnim punkcie gdzie mogę napić się i zjeść te wspaniałe wafle. To już naprawdę niewiele a energii przybywa. Kolejnych zawodników zostawiam za sobą, ale tym razem potrzebowałem na ten manewr więcej czasu. I znów wbiegiwanie na ostatni podbieg. Mam na tyle sił, że udaje mi się pozostawić za sobą jeszcze dwóch zawodników.
To już ostatnia prosta - 44km. Nic jakby nie boli. Jeszcze mocniej używam rąk, choć myślałem, że już się spotkałem ze swoimi granicami. Już 48km. Włącza się we mnie jeszcze rywalizacja, bo widzę zawodników przed sobą i wiem, że jestem w stanie ich wyprzedzić.
Tu już ostatnie zakręty, w które wchodzę bardzo pewnie. 500m przed metą słyszę niezadowolenie zawodnika, który wcześniej mnie wyprzedził. Już widzę linię mety i jeszcze mocniej odbijam się a za jej linią ogarnia mnie mocna euforia.
...czas...
Złamałem 5 godzin. Tego nigdy bym się nie spodziewał. Ten czas dla mnie jest znakomity. Nie spodziewałem się, że taki osiągnąłem. Chwilowo łzy mi lecą.
Przez moment jeszcze nie dociera to do mnie. Czekam cierpliwie na Mariusza, który jest jeszcze na trasie. Podchodzę więc do ostatniego zakrętu przed metą i czekam aż się pojawi.
“Dawaj Mariusz, to już końcówka, jeszcze dasz radę” - dopinguje.
Mariusz jest już wykończony -” To jest jakiś horror, strasznie długa trasa” - krzyczy.
Mimo tego staram się go zmotywować przez jeszcze tych kilka metrów. Równie mocno cieszy widok
gdy to on przekracza linię mety, mety biegu 50km, dystansu którego nigdy jeszcze nie przebiegł.
Jestem z niego mocno zadowolony, że nie poddał się.
gdy to on przekracza linię mety, mety biegu 50km, dystansu którego nigdy jeszcze nie przebiegł.
Jestem z niego mocno zadowolony, że nie poddał się.
...jeszcze raz zdjęcie na mecie...
Co czuliśmy na mecie? Wielkie zadowolenie. Po kilkunastu minutach pojawia się również znajomy
Marcin Jarosławski. Nic tak dodatkowo nie cieszy jak sukces debiutantów.
Marcin Jarosławski. Nic tak dodatkowo nie cieszy jak sukces debiutantów.
Teraz wiem, że tegoroczny sezon na biegówkami jest zakończony. Wcześniejsze 60km czyli “UltraBiel”
a teraz jeszcze 50km, to może już wystarczająco lub nie, ale są inne teraz plany.
a teraz jeszcze 50km, to może już wystarczająco lub nie, ale są inne teraz plany.
Bardzo jestem ciekaw odczuć Mariusza po tym dystansie.
Szybka decyzja, szybka akcja - tyle w skrócie. Jeszcze tydzień przed biegiem nie myślałem, że można pobiec 50km na nartach mając je całe 6 razy na nogach. Powiem wam-można!
Adrenalina była od rana. Mało snu, pobudka i do wypożyczalni po sprzęt. Potem testy, rozgrzewka, wywiad - wspominana Pani z Francji a potem masowy start z 8 sektora. Stres i chęć rywalizacji pomagają. Początek był obiecujący. Wyprzedziłem wiele osób. Trasa piękna, tłum narciarzy był wszędzie. Wiedziałem, że będzie ciężko na zjazdach - całe 2 zaliczyłem w życiu. Najpierw ja w kogoś,a potem ktoś we mnie - tak już było do końca. Upadki i wypadki to część tego sportu.
Organizatorzy zaskoczyli mnie liczbą punktów odżywczych i przemiłą atmosferą oraz serdecznością wolontariuszy. Jadłem, piłem na każdym. Do 20km biegło się rewelacyjnie. Potem, cóż - brak techniki i smarowania dały znać. Traciłem pozycję w okamgnieniu. Walczyłem do końca - wiedziałem, że dam radę.
Wybity palec, rozbite kolano, stłuczony bok - nic mnie nie zatrzyma. Cały czas ta myśl dodawała mi otuchy. Szybki zjazd do mety i widok Ciebie Mati dopingującego mnie do końca. Finisch, ulga i wielka radość - tyle pamiętam. Imprezę polecam każdemu kto szuka wyzwania i kiedykolwiek próbował biegówek. Zakochacie się w tym.
...po biegu w drodze powrotnej...
Tak oto w kilku zdaniach, szczerych zdaniach, opisuje Mariusz tę imprezę. Czy to kogoś przekonało
by pobiec w następnym roku? Do przemyślenia. Macie na to rok czasu.
by pobiec w następnym roku? Do przemyślenia. Macie na to rok czasu.
Komentarze
Prześlij komentarz