Posty

Wyświetlanie postów z 2020

Ciągłe wychodzenie ze strefy "komfortu" - Tatry

Obraz
Wiele osób mi mówi - "właśnie wyszedłeś ze strefy komfortu". Ja właściwie, jak wiecie, nie wiem kiedy w tej strefie byłem od momentu kiedy chyba rozpocząłem biegać ultra, ale to chyba już o wiele wcześniej się rozpoczęło - już chyba od momentu pisania samodzielnie programów komputerowych, jeszcze przed studiami, kiedy spotkałem się z wielkim zadowoleniem nauczycieli - szok dla mnie, że coś co wymyśliłem okazało się bardzo pomocne. Ale do rzeczy.....  Nie wiem co to jest stabilizacja - no chyba że picie kawy albo herbaty przy jakimś kanale typu Discovery, dobrym programie typu "How It works", nazwę chwilową stabilizacją, bo mi zawsze coś wpadnie do głowy, jak nie technicznego to sportowego a jak się rozpędzę z czymś analitycznie, projektowo to samo leci....i nie umiem tego zatrzymać. Ten szczyt nie należy do prostych - chyba :)  ( Rysy ) i jeszcze na nim nie byłem, bo w pewnym momencie zawróciłem. Nie z uwagi na swój strach, ale z uwagi na jednak pierwsze obycie się

Ślęża do 10-ciu

Obraz
  Napiszę szczerze, w pewnych momentach nie bylo łatwo. Był jeden bardzo ciężki kryzys i mogę go nazwać kryzysem, którego jeszcze do tej pory nie miałem. A tak w skrócie.... ....rozpocząłem swoją małą przygodę około godziny 21:00 w Sobotę.       Pierwszy podbieg jakby był niezauważalny dla mnie. Ot po prostu był jak standardowa czynność otwierania, przykładowo, drzwi do domu, bo inaczej nie wejdziesz.     "Drugi" był też szybki. Nie mogę powiedzieć tego samego już o trzecim, gdzie już wpadała tzw. rytuna, ale przypomniałem sobie jak kiedyś było ciężko osiągnąć ten trzeci raz po raz pierwszy.      Z uwagi na to, że bardzo dawno temu zdecydowałem się zdobyć pięciokrotnie tę górę i zrobiłem to ( skromny opis tu ), miałem świadomość jakie to było dla mnie wtedy ciężkie. No cóż czwarty raz już nie należał do łatwych, ale motywowała mnie myśl, że już "trójką" za mną a niebawem będzie "piątka" - i nastąpi na pewno przełamanie.      Gdy doszło do piatego razu by w

Najważniejsze samozaparcie

Obraz
  Ileż to razy mam się mierzyć z tym wiaduktem w Jelczu-Laskowice. Wiadukt to jedno ale potem trzeba utrzymać tempo od wiaduktu do końca chodnika tuż przy Pierwszym Stawie Jelczańskim. Wiadukt ten jest bezpieczniejszy od miłoszyckiego, bo miłoszycki nie ma pasa dla rowerów po jego drugiej stronie oraz brakuje światła na tej właśnie drugiej stronie.Aczkolwiek światło mogę pominąć - mam swoje. Może kiedyś ścieżka będzie. Powracając do powyższego opisu - tam i z powrotem i tam..i z powrotem. Dziwne to jest kiedy ok godziny dwudziestej nie ma nikogo, nawet na spacerze a tylko czasem samochód przejeżdża.  Przebiegawszy obok bloków w Jelczu-Laskowice widać tylko oświetlone białe kwadraty albo lekko żółte-tu już zależy od koloru, chyba żarówki. Przynajmniej nie musze oświecać domu, bo mam światło na ulicy, na chodniku. Nic tylko podziękować władzom za ścieżki rowerowe, asfaltowe.Trenuje się znakomicie a forma? 

Szosówką ku więcej

Obraz
Zwiedziwszy, chyba, po kolei odcinki dojazdowe do Miłoszyc, przyszedł czas na coś innego.Nie byłem nigdy w Brzegu, a że miejscowość jest położona niedaleko Jelcza - Laskowice.... Dzień "Wszystkich Świętych". Pogoda "szklanego ekranu" - telewizyjna. Rower i nartorolki stoją w garażu. Chwila namysłu nad tym czy mam suche spodnie na rower.... Mając spodnie wodoodporne oraz kurtkę wodoodporną wyruszyłem do Brzegu. Światło przy rowerze oczywiście posiadałem. Za Janikowem już dosyć mocno kropiło. Cały mokry zatrzymałem się na moście, nad Odrą, już w Brzegu i miałem ochotę na dłuższy odcinek, który, tak myślę, niebawem. Dopytując się na CPN - ie policjantów o odległość, analizując aktualną sytuację, stwierdziłem....... Bogatszy o jeden żel w żołądku i kilka łyków zimnego izotonika, pojeżdziwszy po "Parku nad Fosą" powróciłem do Miłoszyc.  widoczek przy hali OSIR w Jelczu-Laskowice raporcik rowerowy  

Jednak o kilkadziesiąt kilometrów za dużo ale szczęśliwie w domu

Obraz
  Ten trening a raczej mały wypad na 'szosę' nie powinien kończyć się z taaaką liczbą przejechanych kilometrów, a jednak. Pojechałem znaną mi już trasą do Oleśnicy a potem widząc znaki drogowe ze znajomymi nazwami postanowiłem pojechać w przekonaniu - a co tam, to niedaleko - w kierunku trasy na Warszawę. Zrobiłem to jednak troszeczke nieświadomie. 20 kilometrów tam, 20 tam i się niestety tak nazbierało. Wróciłem już do domu przez Kiełczów i już z włączonym oświetleniem na rowerze a niektórych terenów kompletnie nie znałem. Czasem mówiłem do siebie - ile to jeszcze - i pedałowałem, bo przecież nie będę szedł.  Dodatkowo nie było już za ciepło a coś czułem, że rękawice mogą się przydać.  Zastanawiałem się po co ubieram, jeszcze w domu, drugie leginsy, ale i one okazały się przydatne... Okazały się  one (i leginsy i rękawice) 'strzałem w 10', bo 3 godziny później nie wiem czy bez rękawic byłoby możliwe trzymanie kierownicy kiedy było już zimno, szaro, i lekko deszczowo.

Triminator Radków - "Dzień Sądu". Osądź się sam zanim staniesz do bardziej wymagających zawodów

Obraz
  Prawie wypływające łzy, prawie poczucie bycia tak blisko aczkolwiek bardzo duże  prawdopodobieństwo nieukończenia tego będąc dosłownie już tuż przed metą. Kiedy walka, którą znam (z wymagających ultra dystansów), walka ze sobą to za mało i trzeba się wykazać wykrzesaniem jeszcze większej walki ze swoją psychiką, wznieść się o jeszcze z dwa poziomy wyżej. Kiedy kompletnie nie ma już nawet czasu na wyciąganie z pasa na biodrze jeszcze żelu i połknięcie go. Nie ma na to właśnie nawet chwili by na tym zbiegu, zbiegu kamienistym, zbiegu z wystającymi korzeniami sięgać po „wspomagające energetki”. Jak znaleźć sposób na to by nogi biegły jeszcze szybciej pomimo niesprzyjającego terenu (już pewną kaskaderkę pokazałem po dużych kamieniach podczas SuperMaraton Gór Stołowych 2020, ale o tym w innej relacji). Powracając…łamiesz swoje granice jak możesz zaciskając zęby i „zasuwasz” do przodu…..        Czuję łzę na policzku, bo słysze metę. To są emocje bardzo wysokie. To nie boli, al

Kąpiel w mocno jesiennych warunkach

Obraz
Z tygodnia na tydzień jest coraz trudniej - wejść do wody. Aura, dookoła, kompletnie nie zachęca. Ludzie w płaszczach, czapkach. Patrzę dookoła i mówię do siebie - "tak mi się nie chce".Nie umiem jednak odpuścić, bo nie będę względem siebie fair. Idę do drzwi kierowcy i wracam z powrotem do bagażnika gdzie leży pianka, boja i czepek. Otwieram bagażnik i rozsznurowywuje buty. Ściągam skarpetki. Wsuwam dolną część pianki na siebie. Jeszcze nie jest zimno.      Gdy pianke już mam na sobie, idę boso do brzegu stawu. Chwilę obserwuje wodę, ale nie za długo. Nie ma co stać za długo przy brzegu. Coś mi mówi - wchodź.Wchodzę do wody. Ta myśl, kiedy to nie chciało mi się - już jej nie ma. Jestem tylko ja i zimna woda. Powoli zanurzam się do pasa. Odczuwam już temperaturę wody, która niestety nie jest za przyjemna....      Następuje tzw. chwilowy paraliż. Ręce unoszę nad wodą. Rozprostowywuje szybko palce u rąk, by zapanować nad tymi emocjami. Jeszcze chwila. Kilka oddechów, ale dosłow