Kąpiel w mocno jesiennych warunkach

Z tygodnia na tydzień jest coraz trudniej - wejść do wody. Aura, dookoła, kompletnie nie zachęca. Ludzie w płaszczach, czapkach. Patrzę dookoła i mówię do siebie - "tak mi się nie chce".Nie umiem jednak odpuścić, bo nie będę względem siebie fair. Idę do drzwi kierowcy i wracam z powrotem do bagażnika gdzie leży pianka, boja i czepek. Otwieram bagażnik i rozsznurowywuje buty. Ściągam skarpetki. Wsuwam dolną część pianki na siebie. Jeszcze nie jest zimno.


    Gdy pianke już mam na sobie, idę boso do brzegu stawu. Chwilę obserwuje wodę, ale nie za długo. Nie ma co stać za długo przy brzegu. Coś mi mówi - wchodź.Wchodzę do wody. Ta myśl, kiedy to nie chciało mi się - już jej nie ma. Jestem tylko ja i zimna woda. Powoli zanurzam się do pasa. Odczuwam już temperaturę wody, która niestety nie jest za przyjemna....



    Następuje tzw. chwilowy paraliż. Ręce unoszę nad wodą. Rozprostowywuje szybko palce u rąk, by zapanować nad tymi emocjami. Jeszcze chwila. Kilka oddechów, ale dosłownie kilka.

"Do it, now..." 

 

    Nie było by to takie trudne jeśli byłoby to tylko zwykłe morsowanie czyli stanie o własnych nogach w wodzie określony czas i wyjść. Tu jednak chodzi o pływanie. Tak daleko jak daleko wypłynę, muszę liczyć się ze swoimi możliwościami by dopłynąć do brzegu.

    Zawsze gdy jestem w wodzie, na typ etapie, mam moment kiedy psychika sama musi się zaadoptować do istniejących warunków. Ona sama mi mówi po w odpowiedniej chwili - już.


    Bez żadnych dodatkowych "procesów" adaptowania się, płynę. Przez, dosłownie, trzy, może cztery sekundy, całe ciało przyjmuje na siebie cały chłód wody. W tym właśnie momencie dochodzi miliard myśli - "wyjdź". Ja ich nie słucham.

    Po minucie pływania czuje, w tyle głowy, jakby mi ktoś wkładał, dosłownie, sopel lodu od dołu w tył głowy. Zimno atakuje cały tył. Płynę....

    Peace. Płynę dalej powoli utrzymując stałe ruchy rąk i nóg oraz staram się mocno panować nad oddechem. O panikę łatwo. Tutaj nie ma na nią miejsca. Nie myślę lub staram się nie myśleć o niczym. Skupiam się na tym by płynąć. Organizm adaptuje się i płynę swobodniej. Wypływam dalej. Tym razem dopłynąłem do środka stawu gdzie temperatura wody była wyższa niż przy brzegu bądź już organizm dostosował się tak mocno, że zmieniła się termika organizmu. Sprawdzam cały czas kolor swoich palców u rąk. Jest to dla mnie pewnego rodzaju "czujnik" stanu organizmu. Trzeba go czytać - organizm.


Co z tego mam. Odporność. Wiem, że mogę więcej a to więcej to kwestia czasu....

Teraz jestem fair ze sobą.

Może , zróbmy luźniej :) .....


 








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polityka prywatności

Chyba jednak mocna głowa i nogi nie wiadomo skąd pomogły ukończyć UTM170.Relacja w toku.

Czy to już moja granica, zdecydowanie nie, ale na ten czas może lepiej jej nie znać.Ultra Trail du Mont Blanc to już losowanie..