Ochrzczenie sprzetu podczas zawodów na dystansie 30km w czeskim Bedrichov


"Bedrichovsky Night Light Marathon" to bieg na nartach biegowych w technice klasycznej. Jest to ostatni z biegów podczas tego weekendu, który rozpoczyna cały cykl Ski Tour. Ski Tour rozpoczyna się właśnie tu w Bedrichov. 

Podczas piątkowego i sobotniego wieczora rozgrywały się tutaj zawody na biegówkach również dla dzieci. Rozpiętość kilometrażowa zawodów to od 10 kilometrów (dzieci) aż po trzydziestokilometrowy odcinek.

 (zdjęcie ski-tour.cz/gallery) 

Podjąłem się dystansu trzydziestokilometrowego czyli tego najdłuższego, który na swojej trasie zawierał dwa okrążenia. Pierwsze okrążenie, liczące sobie siedemnaście i pół kilometra (17,5), należało przebiec w czasie mniejszym niż dwie godziny. Dokładny maksymalny czas, który organizator akceptował na to okrążenie można znaleźć na stronie tegoż maratonu. Zmieszczenie się w tymże wymaganym czasie, podczas pierwszego okrążenia, umożliwiało podjęcie drugiego okrążenia i zakończenie całego maratonu.

 
(zdjęcie ski-tour.cz/gallery) 
...z prawej strony w białym namiocie biuro zawodów...

Pierwszy raz jestem na tym terenie. Odebrałem pakiet czyli widoczną na tytułowym zdjęciu "ala'koszulkę" z numerem oraz kilka ulotek a także kartkę na posiłek "regeneracyjny". Sprzęt posiadałem własny.

Pierwszy raz został on "odpakowany" na parkingu przed startem, poprzez ściągnięcie, jeszcze, taśm, które były na roboczej stronie nart. Narty zatem nigdy wcześniej nie były eksploatowane, tak samo jak i kije do biegania do biegówek. Buty posiadam własne i w nich również trenowałem na nartorolkach wcześniej. 


Sam start był specyficzny. Czerwone "oznaczenia" informowały o tym, że zawodnik zamierza pokonać odległość 30 km. W odległości 50m od wstążki, która była linią startu, najpierw ustawiali się zawodnicy, którzy podejmowali "trzydziestkę". Myślałem, że to są wszyscy zawodnicy, którzy będą biec dystans 30-stki. Ustawiłem się, jak zawsze, na końcu.

Po starcie się myliłem. Przebiegłem kilkanaście metrów na nowym sprzęcie przed startem i było dobrze.

Wszystko rozpoczęło się podczas pierwszego podejścia kiedy to siłą rzeczy przesunąłem się na boczną część podejścia by dalej kontynuować. Umożliwiłem lepszym od siebie, już, od tego momentu, uzyskiwanie dobrych wyników a dlaczego?

Pokonanie pierwszego podejścia było bardzo trudne z uwagi na nieznajomość jeszcze swojego sprzętu, który przechodził dosłowny chrzest. Inni zawodnicy, lepsi, wyprzedzali mnie w oka mgnieniu. Podczas długo trwającego podbiegu znalazłem się na swoim, że tak napiszę, miejscu w tym biegu. Zostałem już na wstępie zweryfikowany. To mnie jednak nie odstraszyło. Znałem siebie i wiedziałem, że "wejście" w bieg chwilę potrwa. Gdy trasa się "wypłaszczyła", przełożyłem swoje treningi z nartorolek na aktualny moment biegu. Nie musiałem wykonywać zbyt wielu ruchów nogami. Dużo pracowałem rękami - bezkrok. Z każdym pozostawionym za sobą krokiem uczyłem się nowego sprzętu. Przed startem zaznajamiałem się z nartami i podłożem aczkolwiek to było za mało. Po kilku kilometrach oryginalna, pozostawiona powłoka przez "Salomon"-a dopiero zadziałała. Także - "chrzest". Na płaskich odcinkach biegu oraz na zjazdach, wyprzedzałem. Na podbiegach byłem wyprzedzany.

Przede mną znów podbieg. Już wiedziałem jak operować nartami, ale wymagało to ode mnie bardzo dużego wysiłku. Uświadomiłem sobie, że mam za mało wody w organizmie. Momentami wydolnościowo nie dawałem rady, ale jeszcze nigdy na podbiegu nie zatrzymałem się i na tym również. Białe, punktowe koła na trasie przede mną, pokazywały położenie innych zawodników. Cały czas do góry.

W tym momencie przypomniałem sobie o bardzo długim podejściu podczas zawodów UTMB. Powróciło uczucie, które mówiło, że będzie trzeba mocno tutaj popracować. Ten stan był mi doskonale znany. Dookoła ciemno. Na poboczach trasy pełno śniegu. Podczas podbiegów, opuszczałem tor, ponieważ było w nim bardzo ślisko. Łatwiej biegło się na nie ubitym śniegu. 

Bardzo długie podejście w końcu skończyło się. Byłem lekko zmęczony, ale dopiero poczułem, że jestem w tym biegu. Przede mną mocny zjazd. Na jednym z zakrętów straciłem kontrolę nad zjazdem i upadłem na prawy bok mając narty u góry. Niestety ale takie sytuacje to czasem normalność. Zjechałem, leżąc, kilka metrów w dół. Nie było czasu na nic. Trzeba było szybko wstać. Inni już nadjeżdżali. To był jedyny upadek na całym tym biegu. Potem na nie krótszych zjazdach momentami również nie było łatwo. Chwilami zjazd był mocno oblodzony z małą ilością śniegu na nim - jakby ktoś sypnął tylko tym śniegiem po powierzchni zlodowaciałego śniegu. 

Występowały również nierówności a przejeżdżając przez te "wzgórza", zastanawiałem się czy za chwilę nie wyskoczę do góry. Tabliczka z liczbą 10 została za plecami.

Wiedziałem, że niebawem będzie punkt gdzie będzie można napić się izotonika. Wypiłem chyba z siedem (7) kubków i zjadłem cztery (4) kawałki wafli z czekoladą. Dopiero poczułem spokój wewnętrzny. Ruszyłem jak strzała.

Bezkrok stał się mocniejszy. Wybicia rękami silniejsze a ruchy rąk i nóg zsynchronizowane.  Pokazał się kolejny podbieg, który uświadomił mi ile pracy będę musiał w to włożyć. Byłem na to gotów teraz. Ten podbieg nie był już trudny, ale wiedziałem, że mogę nie zmieścić się w limicie czasu, który był wymagany na pierwszej pętli.

Kolejne poziome odcinki trasy pokonywałem naprzemiennie, bezkrokiem lub krasycznie. Biegłem najbardziej prawym torem a gdy chciałem wyprzedzić, przeskakiwałem do toru środkowego. 

Zauważyłem tabliczkę, która informowała o końcu pierwszego okrążenia za kilometr. Zastanawiałem się czy czasowo zmieszczę się  w wymaganym limicie pierwszego okrążenia. Wiedziałem, że będzie to cud. Początek trasy ochrzcił porządnie mnie i sprzęt. Na każdym zakręcie była służba biegu. 

Na jednym z tych zakrętów, było mi dane zjeżdżać mocniejszym (bardziej  chyba stromym) zjazdem, który przecinał ślady wyratrakowane. Wyprzedziło mnie jeszcze dwóch zawodników. Doszedłem do wniosku, że zjazdy trzeba w pełni wykorzystywać, nie hamować, nie bać się i tak też robiłem. Momentami brakowało gogli, bo wiatr uderzał w oczy i łzy ciekły po policzkach. Gogle chyba by przeszkadzały - ciemno.

Zjazd ten skończył się mocnym zakrętem w prawo, na którym zauważyłem dwa znaki. Jeden informował o przebiegniętych 17,5 km a drugi ( Trasa 30km), nakazywał skręt w prawo. Nie było innej możliwości. 

Zastanawiałem się czy czeka mnie następne okrążenie. Ten zjazd był bardzo techniczny z uwagi na wiele zakrętów i w jedną i drugą stronę. Trzeba było również poradzić sobie z przecinaniem śladów wykonanych prawdopodobnie przez ratraka.  Widziałem przed sobą metę. Nie hamowałem. Wiedziałem, że zatrzymam się dopiero na linii mety. 

Z jednej strony zastanawiałem się nad dystansem przez siebie pokonanym. Dopiero gdy zobaczyłem swoje dane na ekranie laptopa, który stał na stoliku obok i pokazywał mój status, wiedziałem wszystko.

Finalnie nie udało mi się wejść w drugie okrążenie. Zabrakło siedmiu minut i dziewiętnastu sekund. I tak jest to dla mnie sukces, bo nowy sprzęt i kompletnie nie znany teren - z resztą jak zawsze - ale sprzęt został ochrzczony :).


 (zrzut strony z wynikami ski-tour.cz)


(zdjęcie Mateusz Hyski)
...pamiątkowo...

Do następnego.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polityka prywatności

Chyba jednak mocna głowa i nogi nie wiadomo skąd pomogły ukończyć UTM170.Relacja w toku.

Czy to już moja granica, zdecydowanie nie, ale na ten czas może lepiej jej nie znać.Ultra Trail du Mont Blanc to już losowanie..